PL       RU  

Strona główna Aktualności Historia Wybitni działacze polscy Losy Azerbejdżan Kontakty
Copyright © www.polonia-baku.org Wszystkie prawa zastrzeżone

LUDWIK MŁOKOSIEWICZ
(1831-1909)

Autor tej opowieści wychował się w Łagodechi, w małym gruzińskim miasteczku, gdzie długie lata mieszkał i pracował znany polski naturalista Ludwik Mlokosiewicz. Sądzimy, że naszych czytelników zainteresuje ten artykuł opublikowany w czasopiśmie „Dookoła świata”.

BADACZ ŁAGODECHSKIERO LASU

„Być na Kaukazie i nie widzieć Młokosiewicza
to jakby być w Rzymie i nie zobaczyć Papieża”
(Prace Ogrodu Botanicznego Carskiego Uniwersytetu Jurjewskogo, 1911 rok)

Lagodechi to moja ojczyzna. Niedaleko od domu moich rodziców znajdują się ruiny dworku Mlokosiewicza. Obok nich – tabliczka z napisem po rosyjsku i po gruzińsku:”Tu mieszkał wielki badacz flory i fauny...” Ziemia dookola zarosla łopuchami, kolącą jeżyną i parzącymi pokrzywami. Dom nie zachował się – spłonął w w1945 roku. Ocalały jedynie resztki murowanych ścian obory i rozwalająca się chatka, w której jeszcze nie tak dawno spędzała ostatnie dni na ziemi wnuczka naturalisty – Zoja Jewgeniewna Grumakowa.

Przez lata wiele się zmieniło – teren majątku został uznany za rezerwat, opublikowano szereg artykułów o Ludwiku Młokosiewiczu... kiedy znienacka dotarła do mnie „nowosć” – jak się okazuje, byl on „carskim szpiegem”. Młody uczony, który ogłosił tę wiadomość, nazwał imienem Młokosiewicza odkryty przez niego w Łagodechskim rezerwacie nowy gatunek motyla.

Możliwe, że od tego motyla, a raczej z kosmicznego nieporozumienia rozpoczęły się moje studia nad „tajemnicą Młokosiewicza”. Na moje zapytanie odpowiedziało Centralne Hystoryczne Archiwum Leningradu i Polska Akademia Nauk. Pospieszyli z pomocą biblioteka w Charkowie i Tbilisi. Polski krewny naturalisty, jego cioteczny wnuk, wysłał paczkę kserokopii artykułów w języku polskim. Przyszedł list z Warszawy od biografa Mlokosiewicza, Krystyny Kowalskiej.

Miały miejce spotkania i z krewnymi uczonego – Borysem Wiktorowiczem Młokosiewiczem, pracującym w abchaskiej leśnej stacji naukowo-badawczej oraz Niną Dmitriewną Tułaszwili, zmarłą niedawno uczoną-entomologiem, która jako ostatnia z rodziny pamiętała Ludwika Młokosiewicza żywego.

W osadzie Lagodechi, zamieszkałej przez wojskowych w stanie spoczynku ze stacjonującego w pobliżu pułku rosyjskiego, Młokosiewicza uważano za dziwaka. Rzeczywiście – chodził boso po śniegu i okrągły rok kąpał się w górskiej rzece. Zbierał poranione przez burze ptaki i zwierzęta, by leczyć je w domu. Pieniądze mało go interesowały. Finansowe trudnośći nie powstrzymały go od przetracenia spadku po matce na wyjazd do Europy. Za pozostałe pieniądze nakupił zabawek i słodyczy i po powrocie do Lagodechi rozdał je dzieciom... Mieszkańcy nie rozumieli go.

Syn generała – wykształcony człowiek, jak prosty wieśniak sadził kukurydzę, uprawiał warzywa, owoce, tytoń, zajmował się hodowlą pszczół. I często odczuwał kose spojrzenia współmieszkańców. Byłych żołnierzy i oficerów drażniły porozwieszane w różnych miejscach jego majątku termometry, teleskop, grube zeszyty, w których ciągle coś notował, drażniły siatki na motyle, kompozycje z suchych roślin, domowy zwierzyniec... Wszystko!

A kiedy Młokosiewicz był zmuszony zwrócic się do władz – po paszport czy zaświadczenie – świat brał na nim odwet. W ślad za nim biegły niedobre uśmieszki i głośny, złośliwy szept za plecami: „Nasz Tołstoj przyszedł...”

Dlaczego Kaukaz?

W jaki sposób ten dziwny Polak trafil na Kaukaz?

Mówią, pewnego razu w sąsiedstwie majątku jego siostry w Polsce zatrzymał się muzulmanski pułk z Kaukazu. Zręczni żolnierze w czerkieskach na harcujących koniach przyciągali do siebie tłumy ludzi. Ludwik sluchał godzinami ich opowieści o dzikiej przyrodzie, o górach i marzył o jednym – zobaczyć kiedyś na własne oczy tę daleką, tajemniczą krainę.

Marzenie spełniło się w 1853 roku. Do Lagodechi przybył on jednak nie jako badacz czy turysta. Można powiedzeć, że uciekł z akademii wojskowej, ale jako syn szlachcica zgodnie z carskim ukazem miał obowiązek odbycia służby wojskowej.

Kiedy przyjechał do Lagodechi, mieszkańców osady jeszcze nie było. Mędzy dwoma górskimi rzeczkami, pieniącymi się w wąskich korytach, rósł nieprzebity las, kryjący dziesiątkę pojedynczych domów. Już na drugi dzień Ludwik znał je na wylot – koszary, lazaret, magazyn, prawosławna cerkiew, polska kaplica, dom generała...

Przyroda Lagodechi poraziła Ludwika swym pięknem. Każdą wolną chwilę wykorzystywał na wędrówki po okolicy, co nie było bezpieczne – w okolicznych lasach ukrywali się zwolennicy Szamila. Ale co dziwne – górale z jakichś dziwnych powodów zostawiali naturalistę w spokoju. Wtedy właśnie po obozie rozeszły się pogłoski o podejrzanym zachowaniu nowicjusza. Po latach objaśnił przyczynę braku agresji górali, pisząc w swej biografii, że nigdy nie postrzegał ich jak wrogów, a po prostu ludzi. A najprawdopodobniej pewnego dnia nie nacisnął – choć mógł – spustu wiatrówki. Opowieść o dziwnym zachowaniu człowieka, który oszczędził wroga, rozniosła się po okolicznych aułach... Ludwik i w obozie nie ukrywał swego stosunku do wojny, przyznawał, że bezmyślne i bezsensowne przelewanie krwi budzi w nim coraz większy wstręt. Przepaść pomiędzy Młokosiewiczem i niektórymi oficerami powiększała się, ale do otwartego nigdy konfliktu nie doszło.

Wojskowy park

Na szczęście w tym czasie przydzielono Młokosiewiczu zadanie zorganizowania dla pułku parku. Już wkrótce na pustkowiu poniżej koszarów pojawiły się sadzonki nieznanych we wschodniej Gruzji roślin – sekwoji, magnolii... Dobrze przyjął się zagajnik nisko- i wysokopiennych cyprysów. Obok przytuliły się mejscowe lipy, graby, buki, drzewa orzecha włoskiego i kasztanowce. Dla dręczonych tęsknotą za daleką ojczyzną żołnierzy Młokosiewicz posadził w parku trzysta brzózek, z wielkimi trudnościami dostarczonych z subalpejskiej strefy Lagodechskich gór. Stawy z roślinami wodnymi, sztuczne wodospady, altanki, spowite lianami i bluszczem, cieniste alejki sprawiły, że park uznano za najpięknejszy w armii kaukaskiej. Młokosiewicz rozdawał sadzonki owocowych i ozdobnych drzewek także mieszkańcom Lagodechi. Z tych właśnie sadzonek wywodzą się słynne po dziś dzień lagodechskie sady.

Imię Młokosiewicza stało się znane, i ta właśnie sława rozbudziła na nowo uśpioną falę niechęci – tego Młokosiewicz już nie wytrzymał. Zmęczony bezsensowną walką i cierpiący z powodu niesprawedliwości, Ludwik porzucił służbę wojskową, a wraz z nią i swoje dziecię – park, by udać się do pustynnej Persji, „szukać zapomnienia i leczyć swą zmęczoną duszę”.

W 1863 roku wrócił do Rosji. Na granicy został aresztowany – zupełnie nieoczekiwanie, bez jakichkolwiek wyjaśnień. Skonfiskowano zebraną przezeń w Persji kolekcję nasion, owoców i suszonych motyli, wzięto pod straż i dostarczono do Tyflisu. Stąd, po krótkim śledstwie, wysłano go pod tajny nadzor policji do gubernii woroneżskiej. W anonimowym donosie, zaadresowanym do wysokich rangą naczelników, oskarżano go o tajne związki ze „zbuntowaną ludnością Okręgu Zakatalskiego”.

Zesłanie trwało cztery lata – potem, będącego w niełasce Polaka wysłano do Warszawy.

Powrót

Młokosiewicz tęsknił – śniło mu się Lagodechi. Widząć cierpienia brata, jego siostra Helena rozpoczęła starania o jego powrót na Kaukaz. W 1867 roku były podporucznik uzyskał od najwyższych władz pozwolenie na powrót do Lagodechi. Osiedliwszy się na pólnocnym obrzeżu osady, w lesie, w mejscu gdzie zaczynał się wąwóz, jak najdalej od koszarów, mieszkańców osady, od wszystkiego, co niedawno tak boleśnie go raniło. – zbudował sobie drewniany parterowy domek i, wprowadziwszy się do niego z żoną Anną, mieszkał w nim do końca swych ziemskich dni. Obok domu przechodził „dagestański szlak” – konna droga do Dagestanu. Tym właśnie szlakiem Młokosiewicz wybrał się w1909 roku na ostatnią wyprawę.

Dziś Lagodechi, leżące u zbiegu Gruzji, Azerbejdżanu i Dagestanu, to piękne miasteczko z asfaltowymi ulicami i betonowymi arkami, szczególnie jesienią, gdy doslownie tonie w kwiatach i zieleni. Naszą dumą jest rezerwat, którego teren rozpoczyna się tuż za granicami miasta. Został wpisany na listę UNESCO jako pomnik przyrody o światowym znaczeniu. W skład rezerwatu wchodzi i ogród botaniczny Młokosiewicza, założony przezeń po ostatecznym powrocie do Lagodechi. Wprawdzie odcięty od kompleksu rezerwatu przez niedawno utworzony „Park Kultury i Wypoczynku”, został właściwie wchłonięty w granice miasta – stąd i wszystkie jego nieszczęścia... A słynny niegdyś pułkowy park Młokosiewicza przetrwał krótko po śmierci założyciela. W latach 30-tych XX wieku, kiedy Lagodechi rozbudowało się, zaniedbany park i sąsiadujący z nim cmentarz wojskowy został całkowicie zniszczony.

Rosjanie pojawili się w Łagodechi na początku XIX wieku, kiedy główny komendant Armii Kaukaskiej generał Knorring postanowił stworzyć Lezgińską Linię Obrony. Miasteczko stało się strategicznym punktem tej linii, ochraniało wewnętrzną Kachetię – z północy przed dagestańskimi góralami, ze wschodu przed góralami Okręgu Zakatalskiego.

„Starszy leśniczy”

Pod koniec września 1988 roku postanowiliśmy z przyjaciółmi udać się do dagestańskiej wioski Czorodu. Miałem tam spotkać się z Omarem Sulejmanowym, dziadek którego – Sulejman Omarow – byl bliskim przyjacielem Ludwika Młokosiewicza.

Sześćdziesięcioletniego Omara Sulejmanowa poznałem rok wcześniej. Omar wypytywał o jakiegoś „Starszego Leśniczego” z Łagodechi. (W 1879 roku Młokosiewicz, pomimo piętna niepoprawnego politycznie, został powołany na stanowisko leśniczego Leśnictwa Signachskiego – ogromny masyw leśno-górski, zajmujący prawie połowę Kachetii).

„Czorodyńcy nazywali go „Starszym Leśniczym” – opowiadał Omar. Kiedy zmarł, mój dziadek i inni mieszkańcy wioski zanieśli go do Łagodechi. W górach, w miejscu, gdzie alpejskie łąki przechodzą w las, na spotkanie Młokosiewicza wyszła orkiestra wojskowa. Na pogrzebie było wielu naszych...”

...Około 20 lat temu ojciec Omara na łożu śmierci wymógł na synu obietnicę, że ten wypełni testament dziadka – postawi na brzegu Dżurmut-ory pomnik Starszego Leśniczego. „Nie znam jego nazwiska, - powiedział ojciec, - idź do Łagodechi, tam mieszkają szlachcianki, dowiedź się od nich, jak nazywał się ich ojciec”.

Chodził Omar do Łagodechi, szukał córek Starszego Leśniczego, ale nie udało mu się ich znaleźć. A w Czorodzie starcy wiedzieli tylko jedno – „Starszy Leśniczy”... Znajomość ze mną, człowiekiem znającym nazwisko Starszego Leśniczego, była dla Omara tak nieoczekiwana, że z wrażenia zapomniał zanotować nazwisko, imię i imię odojcowskie Młokosiewicza, tym bardziej że obiecałem mu, że za kilka dni wybiorę się do Czorody. Niestety – za kilka dni w górach spadł śnieg i przelęcz stała się niedostępna.

Badania naukowe

Ludwik Młokosiewicz uważał za swe podstawowe zadanie „zbieranie rozmaitych przedmiotów przyrodoznawstwa”. Był pewen, że w jego sytuacji – człowieka całkowicie oderwanego od centrów naukowych i culturowych, tylko w ten sposób można służyć nauce. W tym celu organizował coroczne wyprawy – po wschodniej i zachodnej Gruzji, Armenii, Azerbejdżanie, Algerii, Turcji... Wracał obładowany nasionami, kolekcjami motyli, suszonymi roślinami, wypchanymi zwierzętami, sadzonkami drzew, kwiatów: rzadko która wyprawa mijała bez odkrycia naukowego. Jedno z najsłynnejszych to odkrycie kaukaskiego cietrzewia, eldarskiej sosny, kaukaskiej salamandry. A były jeszcze inne, mniej sensacyjne – żółto kwitnąca peonia, cynia, łagodechska gencjana i inne endemiki Wąwozu Łagodechskiego. Wielki książe N.N.Romanow na cześć łagodechskiego naturalisty nazwał jego imienem motyla, który został odkryty przez Młokosiewicza. I nie tylko motylek – z ponad sześćdzieśięciu gatunków flory i fauny, odkrytych przez Ludwika Młokosiewicza wiele nosi jego imię.

Z Łagodechi lawiną płynęli przesyłki do ogrodów botanicznych i muzeów zoologicznych Jurjewa, Petersburga, Tyflisu, Warszawy, Moskwy i Paryża. Poczta się buntuje, niezadowolony jest też Młokosiewicz – na mejscowej poczcie nie chcą przyjąć rogu tura, przeznaczonego dla Muzeum Zoologicznego w Petersburgu, ponieważ ich waga przekracza dwa pudy – dozwoloną wagę przesyłki. Rozpoczyna się ożywiona korespondencja z wieloma uczonymi.Wśród krewnych Młokosiewicza do tej pory krąży opowieść o tym, że sam Przewalski wybierał się do Łagodechi, aby wybrać się z Ludwikiem na wyprawę do Azji Centralnej. Być może, jest to tylko legenda, ale wiadomo na pewno, że autor „Geografii świata” Elise Recleaux zwracał się do Młokosiewicza z prośbą o informacje do swojego największego dzieła.

Doliczono się około 50 publikacji pióra Młokosiewicza. Mogło ich być znacznie więcej – łagodechski badacz dysponował olbrzymią ilością materiałów. Wydaje się, iż nie istnieje w przyrodzie zjawisko, na które Młokosiewicz pozostał by obojętny. Prowadził obserwacje meteorologiczne, badał pryczyny powodzi, prowadził eksperymenty z oswajaniem dzikiego ptactwa, niepokoił się epidemią szczurów w Kachetii i zmieniającym się klimatem Łagodechi, opracowywał sposoby walki z malarią. A przecież oprócz tego była jeszcze rodzina – jedenaścioro dzieci, ogród botaniczny, pole, gospodarstwo domowe i liczne obowiązki leśniczego. Nie było kiedy pisać? Ci, którzy znali Młokosiewicza, podają inną przyczynę: „zadziwiającą i niewspółczesną skromność’ naturalisty. „Nawet systematyczne opracowywane badania w nektórych dziedzinach przyrodoznawstwa oddawał do dyspozycji innych, nie chcąc promować swego imienia”.

Za zasługi w badaniu przyrody Ludwik Młokosiewicz został nagrodzony srebrnym medalem Imperatorskiego Towarzystwa Geograficznego, Wielkim Złotym Medalem Paryskiego Instytutu Aklimacyzacji. Botanik był korespondentem Muzeum Zoołogicznego Akademii Nauk w Petersburgu, członkiem licznych towarzystw i instytutów naukowych w kraju i za granicą.
Pion Mlokosiewicza

Walka o przetrwanie przyrody

Młokosiewicz był już po pięćdziesiątce, gdy opanowali go nowe troski.

...Ginie Wąwóz Łagodechski – jego główne odkrycie naukowe. Na całym Kaukazie nie ma drugiego takiego miejsca, gdzie na małym terenie występowałaby typowa flora Kachetii, relikty epoki przedlodówcowej i mnóstwo kwiatów endemików. Pod naporem człowieka znikają ptaki i zwierzęta – bażanty, kuropatwy. Z powodu wyrębu drzew na szczytach otaczających wąwóz wzbierają potoki. W ciągu zaledwie jednej nocy lawina błotna zmiotła z powierzchni ziemi sad pułkownika Barsukowa. Nie myśląc zupełnie o konsekwencjach, wieśniacy ścinają wiekowe drzewa: lipę, by zdobyć miód dzikich pszczół, kasztan, by z jego drzewa zrobić filiżanki... Bydło obgryza młode drzewka. Pożary niszczą las.

W 1889 roku, ponad 20 lat przed utworzeniem Komisji Ochrony Przyrody przy Imperatorskim Rosyjskim Towarzystwie Geografichnym, Młokosiewicz pisze do list do ministra A.A.Sztraucha: „Jestem tutejszym strażnikiem i widzę, co się dzieje, pamiętam, co było, wiem, co jest, i wyobrażam sobie, co będzie. Widzę smutny obraz niedalekiej przyszłości, jak tutejsze oazy najrzadszych okazów przerodzą się w jednostajne pustynie i jak całe strony interesujących okazów z atlasu zoologicznego wyginą bezpowrotnie”. Młokosiewicz zwraca się do znanych uczonych, publikuje apele o zorganizowanie zamkniętego rezerwatu.

Młokosiewiczu udaje się znaleść sojszników w walce o przetrwanie Wąwozu Łagodechskego. Są to: pracownik naukowy Tyfliskiego Ogrodu Botanicznego D.I.Sosnowski oraz profesor Uniwersytetu Jurjewskogo N.I.Kuzniecow. Ojcu pomaga także córka Anna, pracująca wPetersburgskim Instytucie Zoologicznym. Młokosiewicz nie dożył spełnienia swego marzenia – zmarł trzy lata wcześniej, ale N.I.Kuznecow doprowadził dzieło do końca: w 1912 roku Wąwóz Łagodechski i sąsiadujący z nim Wąwóz Ancalski (obiecna nazwa – Szromski) zostały ogłoszone Państwowym Rezerwatem Imperium Rosyjskiego. Teren rezerwatu obejmował 3500 hektarów.

Rosnąca sława Młokosiewicza, zdobyte przezeń tytuły i nagrody, podobnie jak w młodości, wywołały niezadowolenie lokalnej spoleczności. Tym razem byli bezlitośni. Niedaleko od domu żołnierze okrutnie zgwałcili i ukamieniowali wielkimi kamieniami z rzeki Łagodech-or jego córkę Lusię – cichą, wstydliwą dziewczynkę. Nieco póżniej nieznani sprawcy zamordowali jego wierną towarzyszkę – staruszkę żonę... Od tej pory na zachowanych fotografiach Młokisiewicza można zobaczyć nie skrywany ból, zwątpienie i męczącą chęć zrozumienia: „Za co?”...

Pamięć o „starszym leśniczym”

Na ulicy Czorody zapoznaliśmy się z mieszkańcami wioski, pokazywaliśmy im portret Młokosiewicza. Nasi rozmówcy widzieli fotografię po raz pierwszy, ale usłyszawszy że na zdjęciu jest „Starszy Leśniczy” natychmiast się ożywiali i zaczynali wspominać usłyszane od przodków opowieści.

Dziewięćidziesięcioośmioletnia Pirdas Omarowa była jedyną osobą, która mogłaby rozpoznać na zdjęciu Młokosiewicza, ale oczy odmówiły jej posłuszeństwa. Pirdas pamięta doskonale swą mlodość i lata, gdy do ich aulu przyjeżdżał niewysoki staruszek z bujną białą brodą.

- Wszyscy uważali go za Rosjanina, - mówi Pirdas, - i, nie znając języka rosyjskiego, myśleli że „Starszy Leśniczy” to imię. Przywoził on do Czorody sukienki, chusty,rozdawał je kobietom, mężczyznom przywoził proch i tytoń. Miał aparat fotograficzny i cały czas fotografował – ludzie, stroje, domy, święta. Zimą „Starszy Leśniczy” pozwalał nam paść owce w dolinie, gdy umarł, od razu zabronili...

Kiedy Młokosiewicz umierał ne brzegu Dżurmut-ory, Pirdas Omarowa przynosiła mu jedzenie. Zbiegała z góry do wąwozu, w którym stał namiot Rosjan, i stawiała przy nim chleb, mięso i ajran. Pamięta, jak opustoszał aul, kiedy wszyscy mężczyżni udali się do Lagodechi, by oddać swemu przyjacielowi ostatnią przysługę.

- Młodsi uważali go za ojca, starsi za brata, - mówi Mahomet Musajew, dziadek którego był bliskim przyjacielem Młokosiewicza. – Proszę popatrzeć ile lat upłynęło, a pamięta go cała wieś, choć nikt oprócz Pirdas go nie widział...

Skierowaliśmy się do wąwozu Dżurmut-ory i poszliśmy ubitą drogą w górę. Podążając za Omarem, przeszliśmy około dwustu metrów i znalezliśmy się na zielonej polance ne prawym brzegu rzeki, w pobliżu młynu wodnego. Polanka była miejscem, gdzie „ludzie przychodzą umierać”. Omar wdrapał się na leżącą tu stertę kamieni i oznajmił: „Tu oto stał namiot”.

- W tym miejscu, - dodał Omar, - postawię Młokosiewiczu pomnik.

I słowa dotrzymał.

Piotr Zgonnikow
„Dookoła świata”

Copyright © www.polonia-baku.org Wszystkie prawa zastrzeżone